Śpimy do 11 odsypiając podróż. Potem godzinę rozkoszujemy się widoczkiem na tarasie. Dzwonimy na skype do rodzinki i pokazujemy, co nieco miasta. Ucinamy sobie też pogawędkę z recepcjonistą, który jest z Agadiru, czyli ładny kawałek drogi z Marrakeszu i tylko raz na miesiąc widuje swoją żonę i małą córeczkę. Przy okazji widzimy, że taras na przeciwko jest sporo ładniejszy od naszego i decydujemy się obejrzeć pobliski hotelik by zrobić rezerwację na sylwestrową noc bo choć hotelików tu dostatek, to na święta i Sylwestra spodziewany jest napływy turystów. Okazuje się, że ten ładniejszy hotelik – Hotel Essaouira – jest tańszy od naszego i za 100 dirhamów robimy rezerwację na 31 grudnia.
I znów plac. W dzień bez licznych kramów z jedzeniem. Są tylko sprzedający soki pomarańczowe i pomniejsze przekąski typu orzechy i daktyle. Próbujemy i sprzedawca kręci nosem, że 10 dkg to on nam nie może sprzedać - tylko 1kg, 0,5 kg albo 25 dkg.... Kupujemy 10 dkg i przepłacamy, bo ma 1kg za 120 dirhamów a podczas dalszego spaceru po medynie te same orzeszki kupujemy już za 40 dirhamów za kilogram. No cóż, widać przyjemność spożycia orzeszków w centrum ma swoją cenę; -) Wybieramy jedną z restauracji przy placu z tarasem. Nie pamiętam miejsca, ale i kuskus z warzywami nie był tam jakoś specjalnie godzien polecenia by to miejsce zapamiętywać. No i zaczyna się nasz zachwyt herbatką marokańską z miętą i dużą ilością cukru, która o dziwo, bo na co dzień nie słodzimy herbaty wcale, podchodzi nam niesamowicie. Uczymy się też przez obserwację powoli rytuału herbacianego, czyli polewania z wysokości i przelewania na początku 1-2 szklaneczek z powrotem do dzbanka „żeby się dobrze wymieszało". Włóczymy się po medynie. Handlarze nagabują, ale dają żyć. Ciekawe są stoiska mięsne. Jak w Polsce jeszcze w latach 90. Mięso poobijane pieczątkami zwisa sobie i dynda na straganach. Często gęsto słychać kury sprzedawane żywe. Fajnie bo jak taką kupisz, to przynajmniej wiesz, że świeża, ale na samą myśl, że miałabym ją „wypatroszyć" to jakoś mi nie do śmiechu;-)
Włóczymy się po medynie. Pełno tu małych obładowanych osiołków. Obserwujemy lokane dzieciaki i ich matki tłoczące się przy bramie szkolnej. Odkrywamy lokalny przysmak w postaci naleśników sprzedawanych z miodem za 3 dirhamy. Od tej pory będą naszą słodką zakąską. Obczajamy dworzec autobusowy bo jutro czas będzie pryskac z tego miasta gdzieś dalej.