Urzekające widokiem na Rzym wzgórze zatrzymuje nas na porannym spacerze nieco dłużej niż powinno i w efekcie spóźniamy się na autobus do Rzymu. Na następny trzeba czekać okrągłą godzinę. Trafia się więc doskonała okazja by wypróbować czy we Włoszech działa autostop i poćwiczyć nieco przed Kubą, gdzie zamierzamy tym sposobem przemierzyć część trasy.
Czekamy 3 min. Zatrzymuje się najgorszy z wszystkich mijających samochodów a w nim przesympatyczny Antonio – obecnie bezrobotny monter paneli słonecznych. Podróż autostopem przez „lokalny Bronx „, POTEM 1,5h w korkach do miasta, metro i „już” jesteśmy w bazylice. Tym razem wspinamy się na kopułę i podziwiamy miasto. Ja wreszcie mam uczucie, że widziałam Bazylikę i plac, gdyż podziwiam pocztówkowo – telewizyjny widok na plac, jaki od dzieciństwa utkwił mi w pamięci z telewizyjnych transmisji i zdjęć znajomych. Potem spacerujemy – Pannteon, pizza Navona, fontanna d Trevi i Schody Hiszpańskie. Trochę brak „włoskiego słońca”, które na pewno uatrakcyjniło by nasze wrażenia. Tak, tutaj trzeba wrócić na wiosnę!
A tymczasem nasz gospodarz czeka na nas z dynią i robimy szybka zupę. Krótka pogadanka i uciekamy spać. Jutro lot do Hawany, przez Paryż, o 7 rano. A lotnisko oddalone jest od naszego wzgórza o 50 km. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że nasz przesympatyczny gospodarz zaoferował nam podwózkę samochodem, możemy iść spać spokojnie. I tylko przykryć należy się bardzo dokładnie ;-)