Rano ja śpię a K. wyskakuje z aparatem na wzgórze i wraca zadowolony. Ponoć w słonecznym świetle poranka kazby prezentują się lepiej. Ja ograniczam się do podziwiania ich z tarasu naszego lokum.
Ruszamy na skrzyżowanie, na którym wczoraj wyskoczyliśmy z autobusu. Łapiąc taksówkę poznajemy lokalnego chłopaczka, który ugaduje nam przewóz taksówką już nie za 10 dirhamów od osoby, lecza za 10 dirhamów za parę. Potem z nimi jedziemy taksówką do Ouarzazate - po 20 dirhamów od osoby. Nasz znajomy sam na ochotnika mówi, że pokaże nam gdzie odchodzą busy w kierunku Merzougi. I faktycznie prowadzi nas do biura Supratours, gdzie bilet kosztuje 180 dirhamów od osoby. Wydaje nam się, że to sporo więc nie kupujemy, lecz idziemy na śniadanie a przy okazji zamierzamy rozpytać jeszcze na dworu, koło którego zresztą i tak jesteśmy. Ruszamy na stację, gdzie oczywiście naganiacze oblepiają nas niczym muchy, choć raczej jesteśmy po kąpieli. Dowiadujemy się, że za kilkadziesiąt minut będzie miał tu przystanek autobus, który jedzie w pobliże Merzougi tj. dokładnie Erfoud - cena za osobę 90 dirhamów. Tadam! Żegnaj niesamowita oferto Supratours! Wobec tego pozytywnie naładowani i zadowoleni naszym sprytem, który nie pozwolił zarobić nas nas Supratorus, wykorzystujemy czas i kupujemy pysznego kurczaczka z oliwkami i sałatką, plus oczywiście herbatka. To niby porcja na jedną osobę, ale najadamy się oboje za 25 dirhamów.
I faktycznie podjeżdża autobus. Od razu łapiemy fajny kontakt z Hamzu (nie wiem czy takie imię istnieje, ale tak własnie je usłyszeliśmy naszymi polskimi uszami), który sprzedaje bilety i to nawet o dziwo dla nas jest cena jaką obiecali nam wcześniej naganiacze. Hamzu ma ważne zadanie jak się okazuje. Na każdym przystanku nie tylko wyskakuje z autobusu i krzyczy dokąd jedzie, ale zagarnia chętnych i sam często wskakuje do autobusu tylnymi drzwiami, przy których akurat siedzimy, gdy ten już jedzie. A autobus w Ouarzazate na wylocie zatrzymywał się dobrych parę razy. W sumie w ciągu tej trwającej kilka godzin podróży Hamzu naprawdę się nachodził i naskakał a przy tym parę razy do nas zagadał i pokazał nam swoją amerykańską dziewczynę i swoje zdjęcie gdy pisze teksty do piosenek, które potem gra jego kolega.
Jedziemy i po lewej mamy piękne widoki na oddalające się już góry oraz niesamowite oazy – dosłownie oazy zieleni na pustyni. Chyba dopiero teraz dokładnie zrozumiałam co to mogła być oaza na pustyni dla członków karawany. Do tej pory oazy kojarzyły mi się z biblijnymi czytaniami, ale tak naprawdę nie rozumiałam pojęcia jak "życiodajne" musi być takie nagle wyłaniające się skupisko zielonych plam z dostępem do wody. Po prawej rozciągają się pustkowia. Nie decydujemy się wyskoczyć s Safi ani w dolinach po drodze. W sumie do tej pory nie wiem czy żałować czy nie.
Dojeżdżamy do Erfoud pod wieczór i od razu wiemy, że nie jest to miejsce gdzie warto dłużej zostać. Pytamy o autobus do Merzougi albo chociaż do Rissani i od razu widać, że facet, który proponował nam hotel nie mówi prawdy twierdząc, że taksówki o tej porze to już na pewno nie jeżdżą. Jest 19.30 i autobusy to może nie jeżdżą, ale taksówkami tutaj ludzie przemieszczają się między miejscowościami więc na pewno o tej porze jeszcze na pewno jakiś lokalny złotówa poluje na zarobek. Na stacji zapytany przez nas chłopak prawie szeptem, strzygąc na boki oczami, czy lokalni hotelowi naganiacze nie usłyszą, mówi, że ostatni autobus do Merzougi powinien ruszać 10 minute temu i może go jeszcze załapiemy za rogiem. To miłe, bo na pewno nie pasowało mu narażenie się naganiaczom, ale jednak autobusu już nie złapaliśmy. Spotykamy za to pozytywnie zakręconego mieszanego rasta-Berber w dredami i w niebieskim berberjskim turbanie, który uśmiechając się prowadzi nas na postój taksówek, gdzie oczywiście taksówki czekają na chętnych! Musimy jednak chwilę poczekać bo tu się powietrza nie wozi i najlepiej jak się kierowcy uzbiera 5 chętnych. Tak, 5! Na razie jest jeden dziadeczek (zagaduje do nas nawet wesoło i cały czas podśmiewa się pod wąsem a między sobą przezywamy go Oscypek bo niestety podobnie pachnie;-) i jeden chłopak, któremu wyraźnie się śpieszy. Płacimy po 8 dirhamów od osoby i czekamy gawędząc z rasta – Berberem. W pewnym momencie pada propozycja czy nie zapłacimy dodatkowych 8 dirhamów za nieobecnego piątego do taksówki, ale odmawiamy. Wreszcie ruszamy jedynie w 5 włączając kierowcę, ale po drodze dosiada się jeszcze jeden facet i wreszcie taksi jest odpowiednio zapełniona. Jedziemy więc słuchając z telefonu transmisji meczu o wejście do finału rozgrywek 2013 FIFA Club World Cup, w którym Maroko gra z Brazylią!
W Rissini nie ma już jednak chętnych na taksi do Merzougi i decydujemy się zostać w marnym hoteliku - 75 dirhamów za nas oboje. Chyba nazywał się Panoramique hotel czy coś takiego. No ten hotelik polecamy turystom o mocnych nerwach;-) Nie jesteśmy wybredni, ale sami byśmy tam już raczej nie wrócili. Przy okazji poznajemy tam Hassana i dochodzimy do wniosku, że faceci noszący to imię to silne osobowości. Temu naszemu doprawdy brakowało jedynie konia i szabli! Oczywiście Hassan miał rodzinę na pustyni i za dobrą cenę chciał nas namówić na wielbłądy. Pokazał nam nawet zdjęcia, które niestety bardziej zniechęcają niż zachęcają. W związku z czym, nie daliśmy się zachęcić.
Jedną z najmilszych chwil tego dnia była wizyta w pobliskim sklepie spożywczym gdzie kilkoro mężczyzn oglądało mecz. Siedzieli w niesamowitym napięciu i ostro kibicowali. To samo było w aptece, do której też wstąpiliśmy i mieliśmy niesamowitego farta bo tam z 2 aptekarzami i synkiem jednego z nich w ciągu kilku minut końcowych meczu obejrzeliśmy 2 gole drużyny marokańskiej! No to było coś!!!!!! A radość na ulicach i radosne przemarsze grup kibiców (wszyscy oglądali raczej w barach bo transmisja była na płatnym kanale) to była bardzo pozytywna chwila i ostro krzyczeliśmy Viva Maroko by na pewno nikt nas tego wieczoru nie wziął za Brazylijczyków ze względu na nasze raczej ciemne upierzenie;-)